Stefania Jachimowicz – moja Mama

 (szkic do życiorysu)

 

W zaścianku Wiktoryszki 10 lutego 1926 roku przyszła na świat Stefania Plewako. Jej rodzice Stefan i Adela (z d. Wilczyńska) nie przewidywali, że życie Stefanii, przez zawirowania historii, będzie tak skomplikowane i zakończy się na odległej od miejsca urodzenia Ziemi Lubuskiej.

Zajęcia domowe, gospodarskie, szkoła i kościół były tym, czym głównie żyła w czasie dzieciństwa i wczesnej młodości Stefania. Wspomnienia tamtych lat, zawsze określanych jako czas „u nas”, wielokrotnie przewijały się w opowieściach, których nie zawsze chcieli słuchać odwiedzający goście. A były to opowieści prawdziwe, bogate w szczegóły i barwione anegdotami, opisem ówczesnych zwyczajów i nieprawdopodobnych prawdziwych zdarzeń,  tych nadprzyrodzonych, powplatanych w okoliczne lasy, bagna, piaszczyste drogi i odniesienia do zwierząt, nazywanych czasem zupełnie egzotycznie. Przyroda otaczająca zaścianek Wiktoryszki wypełniona była żurawinami, leśnym bohunem, dumbłami, lasem z rydzami i zimami pełnymi śniegu, na którym zawsze widniały tropy wilków i dzików. Ten świat prywatek, potańcówek przy harmonii, żniw, krucjat eucharystycznych, swatów, majówek, wesel, handlu drzewem z bliskiego lasu, sań i jarmarków w Wilnie zmiotła wojna, a w zasadzie jej skutki.

Młodość Stefanii skończyła się niespodziewanie i to nie z powodu wieku, ale z powodu wyjazdu „na Zachód”. Taka była dziejowa konieczność, nakaz sytuacji, w której znalazły się miliony ludzi, którym los odmienił nie tylko utarte pragnienia, ale i zwyczaje.

Młoda panienka z wileńskiego zaścianka znalazła się w powojennym mieście z małą, fibrową walizeczką i głową pełną nadziei na lepszy los. A ten los nie był łaskawy. Trzeba było prosto z transportu kolejowego, który przywiózł ją do obcego miasta Łuczany (dawna nazwa Giżycka), znaleźć jakieś mieszkanie. Znalazło się mieszkanie, ale bez okien, bez mebli. Wszystko trzeba było zdobywać samemu. Znajomi i bliscy z transportu pomagali sobie, ale była to inna rzeczywistość, zupełnie obca. Potrzebna była praca, domowe sprzęty i tak prozaiczna rzecz jak jedzenie. To proste jedzenie było niekiedy największym problemem.

Stefanii nie ciągnęło na wieś. Miasto wydało się jej, pomimo trudności, pociągające na tyle, że już nigdy nie przeniosła się na wieś.

W tamtych powojennych czasach los zmuszał ludzi z transportów do czegoś zupełnie nieprawdopodobnego – do uzyskiwania urzędowego poświadczenia obywatelstwa polskiego za specjalną opłatą w Starostwie Powiatowym w Giżycku. Zupełnie niezrozumiała rzecz dla osoby czującej się Polakiem. W takich czasach przyszło Stefanii wchodzić w dorosłe życie. Jednak życie toczyło się swoim odwiecznym torem i nadszedł czas na małżeństwo.

Wybranym okazał się Zygmunt Jachimowicz z nadwilejskiego zaścianka Kowaliszki.

Skromny ślub odbył się 14 czerwca 1947 roku w kościele pw. Św. Brunona w Giżycku i Stefania Plewako została Stefanią Jachimowicz. Z tego małżeństwa na świat przyszło trzech synów. Dwaj starsi urodzili się w Giżycku – Jerzy w 1950 (zmarł w Dworze w Szybie w 2005 roku) i Wojciech w 1956 roku. Marek Jachimowicz, trzeci syn, urodził się w Kożuchowie w 1962 roku, w ówczesnym województwie zielonogórskim.

W Giżycku w roku 1954. Od prawej stoją: Zygmunt Jachimowicz - mąż Stefanii, Jerzy Jachimowicz - syn, Stefania z Plewaków Jachimowicz,

Józef Maculewicz - mąż Marii, Tadeusz Maculewicz - syn, Maria Maculewicz (z d. Jachimowicz, siostra ojca), Andrzej Maculewicz - syn.

 

Życie normalniało. W Giżycku małżonkowie stali się posiadaczami motocykla Mińsk model M1, 123 cm3. Świat stał się dostępny, można było podróżować pustymi drogami własnym motocyklem. Zygmunt pracował na stanowisku elektryka samochodowego, co w tamtych czasach było szczególnym zawodem, jak na niedawnego mieszkańca wileńskiego zaścianka.

Losy małżeństwa powiodły ich jednak dalej na Zachód. Przeprowadzili się do Nowej Soli w 1961 roku. Przeprowadzka odbyła się samochodem ciężarowym. Zachował się dokument najmu samochodu o ładowności 4 ton, nr rejestracyjny 407. Opłata wyniosła 3125 zł za 1260 km dla Placówki Terenowej PKS w Giżycku na ul. Warszawskiej 50.

Nowe środowisko, ledwo kilku krewnych, nowe wyzwania. Stefania poszła do pracy w Nowosolskiej Fabryce Nici. Zygmunt pracował w miejscowym oddziale Państwowej Komunikacji Samochodowej w Nowej Soli – dalej jako elektryk samochodowy.

Przyszedł czas na nowe mieszkanie w nowiutkim bloku w centrum miasta, z łazienką, centralnym ogrzewaniem, kuchenką gazową, bukowym parkietem na wysoki połysk i pianinem marki Legnica kupionym na tak zwaną „wypłatę” ze sklepu muzycznego.

Dzieci poszły do szkoły i obowiązkowo równolegle do szkoły muzycznej.

Wszystko szło dobrze, ale trudy życia powojennego przypomniały o sobie. Zaczęła się długotrwała choroba Stefanii. Wyjazdy do sanatoriów i to kilkumiesięczne, szpitale, operacje, leki. Ale chęć do życia przemogła i te trudności. Stefania wyszła jakoś z tego cało, choć do końca zmagała się z ukrywanymi dolegliwościami.

Na wieś nie chciała wracać, ale i to los poprzekręcał. Choć faktycznie nie mieszkała na wsi to związana była przez wiele lat z gospodarką, w często zmienianych, przez najstarszego syna Jerzego, leśniczówkach. W pomoc dla syna, jego żony i ich trójki dzieci włączona była cała rodzina. Prace polowe, koszenie, młócki, sianokosy, cielaki hodowane na handel – to była rzeczywistość życia w leśniczówce w Krępie, Wielobłotach, Stanach….

Synowie Stefanii usamodzielnili się, lecz stworzyło się coś zupełnie nowego, co łączyło rodzinę. W roku 1987 zakupiony został Dwór w Szybie, który stał się miejscem życia rodziny i kolejnej pracy Stefanii, która zajmowała się ogrodami. Tam obchodziła „Złote gody”. Uroczystości odbywały 23 sierpnia 1997 roku z odprawioną mszą świętą w dworskim holu przez księdza Marka Grewlinga z parafii w nowym Miasteczku – wmurowana została też wtedy pamiątkowa tablica (wykonana w zakładzie emalierskim w Nowej Soli), która upamiętnia to wydarzenie.

Stefania została wdową 17 lipca 2002 roku. Zmarł w jej obecności jej mąż Zygmunt. Zmarł po chorobie, w domu.

Los Stefanię doświadczył znowu w 2005 roku, kiedy to odszedł z tego świata najstarszy jej syn Jerzy Zygmunt. Młody człowiek został pochowany obok swojego ojca w rodzinnej kwaterze na cmentarzu w Otyniu.

Stefania mieszkała do ostatnich dni w Nowej Soli na ulicy Wyspiańskiego. W mieszkaniu pełnym portretów swoich przodków, licznych paniątek i zdjęć z młodości spędzonej w Giżycku i Nowej Soli. Starszych zdjęć było mało, ponieważ nie zmieściły się w tej małej walizeczce, z którą przyjechała z Grzybiszek do Giżycka po wojnie.

Trochę ją ciągnęło do tej osobliwej młodości w Giżycku, Dobie czy Kożuchach. Wyrazem tego był fakt ufundowania w 1987 roku ornatu dla kościoła pw. św. Jana Chrzciciela w Dobie (Parafia Kamionki).

Ciągle była też tęsknota to Giżycka. Wciąż były plany wyjazdu „na Mazury”, które często też realizowała.

Kiedy przyszła, zresztą nieoczekiwana, propozycja wstąpienie do Towarzystwa Rodu Plewako i wzięcia udziału w Zjeździe w Rydzewie nie było żadnych wątpliwości. Trzeba było się zapisać i jechać na Zjazd, chociaż już zdrowie nie dopisywało. Wielokrotnie wspominała to wydarzenie chyba na równi z wydarzeniami z Grzybiszek, do których wracała ciągle w opowieściach.

Stefania Jachimowicz zmarła, po swoim pracowitym życiu, 16 lipca 2011 roku.

 

Wojciech Jachimowicz

Nowa Sól – Szyba 2011 r.

 tekst opublikowany został w półroczniku "Dziedzictwo Kresowe"
nr 4 (czerwiec 2014 r.)  ISSN 2299-7024